|
|
Jest pustelniczą syreną rocka, która osiem lat temu zasnęła, biorąc do łóżka telewizor dla towarzystwa. Teraz znów się przebudziła.
"Ludzie mają do mnie niesamowitą cierpliwość", mówi w wywiadzie dla Johna
Aizlewooda.
Jest trochę po południu, Catherine "Kate" Bush sączy wodę mineralną w jednej z restauracji
Harrodsa. Macha jak szalona, promieniując uśmiechem, niepewnie ściska mi rękę i zastanawia się czy "Q" dostało jej wiadomość na komórkę a propos punktualności.
Miejsce jest publiczne, ale ona pozostaje nierozpoznana. 43-letnia wygląda jak starsza wersja Kate
Bush. Chociaż nie wymawia dobrze
"r", jej dykcja muzyczna jest jak głos syreny w najczystszym sensie.
Wynurzyła się ostatnio w 1993 roku z albumem "The Red Shoes", jej największym hitem amerykańskim. Niedoceniany wtedy, starzał się, jak jego twórczyni, raczej nieźle. Od tamtej chwili wiele się wydarzyło, chociaż Kate wolałaby, żeby jak najmniej w dziedzinie publicznej i mówiąc szczerze pewnie wolałaby, żeby jej tu w ogóle nie było. Kate Bush nienawidzi udzielać wywiadów i nie udzielała ich od ośmiu lat.
"Nie myślę o sobie w kategoriach osobowości, więc dawno temu zadecydowałam, że moje życie publiczne dotyczyć będzie wyłącznie mojej pracy. Udzielanie wywiadu, kiedy nie pracuję, nie ma żadnego sensu."
Oczywiście mówiąc to jest bardzo miła... i jednak jest tutaj.
Są dwa sposoby na to, żeby dostać to, czego się chce. Jeden to krzyczeć, a drugi, ostatecznie bardziej efektywny, jest sposobem
Kate: być stanowczym ale niezwykle uprzejmym, co graniczy z nieśmiałością, wszystko zawarte w jednym tonie.
Zmienia zdanie i decyduje, że nie chce jeść. Grzecznie, ale nieprzepraszająco, namawia kelnera, żeby przeniósł wszystko, włączając rachunek do stolika 50 jardów dalej, gdzie możemy dostać wodę i herbatę, a nie dania stałe.
Kiedy rozmawia z "Q" nie zgadza się z porównaniem, że jest rockowym Stanleyem Kubrickiem (choć miło jej to słyszeć). Tajemnicza, samotnicza, nie pozwala kontrolować się w żadnym aspekcie, nie tańczy, jak jej zagrają, całkowicie oryginalna w dziedzinie, która z natury niszczy oryginalność, obsesyjna perfekcjonistka. Słowo "geniusz" nie jest w jej przypadku metaforą.
"Podziwiam Kubricka. Bóg jeden wie, jak udawało mu się zachować kontrolę nad wszystkim w swoich filmach bez bólu serca. Był prawdziwym geniuszem i świat go stracił. Mam szczęście mieć twórczą kontrolę; to dla mnie wszystko. Nie ośmieliłabym się porównać siebie do niego, ale wiem, co masz na myśli."
"The Red Shoes" powstawało przez 4 lata od pomysłu do realizacji. I niespodziewanie potem Bush zbłądziła. Zamiast odpocząć spędziła większość 1994 roku pracując nad
"The Line, The Cross & The Curve", filmem początkowo ujmowanym jako wizualny odpowiednik
"The Red Shoes".
"Nie powinnam była się nim zajmować, byłam taka zmęczona. Jestem bardzo zadowolona z czterech minut z całości, a bardzo niezadowolona z całej reszty. Zawiodłam ludzi takich jak Miranda Richardson, którzy ciężko pracowali nad tym projektem. Miałam możliwość zrobienia czegoś naprawdę ciekawego i zaprzepaściłam to. Byłam potem źle spostrzegana z tego powodu, nawet gorzej niż po "The
Dreaming", kiedy uważano mnie trochę za wariatkę. To wyssało ze mnie całą energię i wprawiło w stan ogromnego wyczerpania. Czułam się zużyta, spałam, cały czas spałam i oglądałam kiepską telewizję".
Nie robi następnego filmu. Kilka razy występuje gościnnie. Jej życie prywatne również nie przypomina idylli:
Hannah, matka Kate umiera podczas pracy nad
"The Red Shoes".
"To był okres, bardzo długi, kiedy nie byłam zdolna do pracy, ale nie przeżyłam żałoby do końca, więc praca stała się moim sposobem przetrwania."
Gdzieś w tym samym czasie jej długoterminowy związek z montażystą, programistą, a czasem też basistą Delem Palmerem cicho się rozpadł.
"Musiałam zaprzestać pracy muzycznej, bo było wiele rzeczy, którym chciałam przyjrzeć się w moim życiu. Czułam zmęczenie na każdym poziomie. Była we mnie taka część, która nie chciała już pracować i trzeba było zobaczyć, co sprawiało, że nie czułam się dobrze. To tak, jakbym testowała samą siebie, czy potrafię jeszcze pisać, nie podobało mi się jednak to, co pisałam. Pomyślałam: Nie, jeśli nie chcesz tego robić, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Po prostu wyczerpały mi się akumulatory i musiałam je naładować. (...) Spałam, mnóstwo czasu spałam. I oglądałam kiepską telewizję, quizy, sitcomy, fascynowało mnie to wtedy. Oczywiście nie powiem, jakie to były quizy i sitcomy... ale wyglądało na to, że potrzebowałam sytuacji, w której nikt niczego by ode mnie nie chciał. Rzadko widywałam przyjaciół i byłam bardzo cicha. Próbowałam się pozbierać."
Bush powoli wracała do życia. Wyjechała na wakacje. Przeniosła się do centralnego Londynu wynajmując przed kupnem mieszkanie, w którym nadal pozostaje. Opisuje dokładnie gdzie, ale prosi, bardzo grzecznie, żeby nie wymieniać nazwy dzielnicy.
"Boję się o tym mówić. Nie lubię mieszkać w oznaczonym miejscu, to by mi przysporzyło problemów. Chodziłam więc do miejsc, których nie miałam wcześniej czasu odwiedzić, takich jak muzea. Kocham muzea. Uciekałam od mojej sytuacji zawodowej, która mnie za bardzo pochłaniała."
W końcu Kate zasiadła do ósmego albumu. Wtedy odkryła, że jest w ciąży. Ojcem był Danny
McIntosh, odpowiedzialny za większość partii gitarowych w
"The Red Shoes", choć w latach 70-tych był członkiem hard-rockowego zespołu
Bandit. Trzy lata temu Kate urodziła Alberta (Bertie).
Faktycznie, tata i syn są na obiedzie w Harrods, a cała trójka spędzi popołudnie na zakupach. McIntosh jest zwarty, ma przekłute uszy i siwiejące kasztanowe włosy. Jest dość przyjacielski, ale bez przesady. Mały Bertie ma po ojcu włosy (brązowe, nie siwe), po matce oczy i najszerszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widzieliście. Wokół przechadzają się ochroniarze
Kate.
"Od dłuższego czasu pragnęłam dziecka, chociaż nie było tak zawsze. Ludzie mówią, że magia nie istnieje, ale kiedy na niego spojrzałam z myślą, że dałam mu życie, wiem, że jest coś takiego jak magia. Jest osobnym człowiekiem, ale moja rola polega na tym, żeby próbować go prowadzić i sprawić, by spędzony czas był dobry. Jestem z niego bardzo dumna i czerpię mnóstwo radości z przebywania z nim. Tego się nie da porównać z niczym.
Od momentu pojawienia dziecka mam też trudność ze znalezieniem czasu na rozmowy z ludźmi, bo on jest na pierwszym miejscu. Jego nie obchodzi czy album ma się ku końcowi, więc... to sprawa drugoplanowa. Nie chcę stracić ani jednej minuty razem. To ogromna radość, najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam."
Czy ty i Danny pobraliście się? Przebiera niezaobrączkowanymi palcami...
"Wiesz, wiedziałam, że o to zapytasz. Powiedziałam do Danniego, Co odpowiedzieć, kiedy zapyta, czy jesteśmy małżeństwem? Jestem ci winna wyjaśnienie: staram się ochronić Bertiego, obawiam się o niego. Większość matek
- kolegów Bertiego chyba nawet nie wie, kim jestem, więc się naprawdę zastanawiam czy to, że nie jestem mężatką zostanie wydrukowane. Tym się denerwuję i martwię."
Ludzie zastanawiają się, czy jesteś szczęśliwa?
"Jestem szczęśliwa. Czuję, że odzyskałam równowagę, kiedy pojawił się Bertie, a potem ten album. Niektórzy twierdzą, że najlepsze utwory pisze się pod wpływem cierpienia - nie zgadzam się z tym.
"Hounds Of Love" jest jednym z moich najlepszych albumów - a byłam wtedy bardzo szczęśliwa. Jestem szczęśliwa z Danniem. Miałam też szczęście osiągnąć mnóstwo z rzeczy, do których dążyłam po ostatniej płycie."
Jeśli kiedykolwiek jakiś utwór od pierwszego posłuchania brzmiał jak hit z najwyższej półki, to były to
"The Wuthering Heights" Kate Bush, które w 1978 pojawiły się znikąd, by wskoczyć na pierwsze miejsca list przebojów. Artystką była trochę dziwna 20-latka z sarnimi oczami. Chwilę potem David Gilmour z Pink Floydów usłyszał jej demo i zaalarmował swoją wytwórnię,
EMI, która podpisała z Kate kontrakt. Wchodząc w rolę Pigmaliona, firma opłaciła nauczycieli mimy i tańca i dała Kate doświadczenie sceniczne, co ją ośmieliło do prowadzenia zespołu KT Bush Band i występowania w pubach zachodniego Londynu.
Nie osiągnęła ponownie szczytów list przebojów, ale EMI wiedziała co robi, a liczba hitów rosła. Jednak trasa koncertowa Kate w 1979 roku
("Tour Of Life") powinna się była nazywać "The Only Tour Of Her
Life" jako, że była jedyną w karierze Kate i z tego powodu międzynarodowy sukces ją ominął.
Na początku bardzo płodna, wydała dwa albumy w 1978 roku, trzeci w 1980, a czwarty w 1982. Lata życia w odosobnieniu nastały po 1985 roku
("Hounds Of Love" - uznany za najlepsze dzieło). Potem wydała już tylko dwa albumy. Z powodu jej niezbyt częstego pojawiania się publicznie, większość jej fanów kojarzyło ją z młodą dziewczyną i
Wichrowymi Wzgórzami. Z każdym upływającym rokiem ciszy, spowijała ją coraz gęstsza mgła tajemnicy.
Była ona dobrą pożywką dla plotek - odnośnie jej wagi, stanu jej umysłu, życia uczuciowego i pracy. Rzadko odnosiła się do nich, zaprzeczanie jednym
- mogłoby być potwierdzeniem innych.
Dziś jej waga jest w normie, a sama Kate jest w dobrej formie psychicznej i prowadzi ustatkowane życie rodzinne. Jest skoncentrowana na macierzyństwie i nowym albumie. Chociaż
"Hounds Of Love" i "The Whole Story" znalazły się w Top 75 nie dalej niż w październiku obawia się, że publiczność mogła o niej zapomnieć.
"Byłoby cyniczne i bezczelne uważać, że w całkowitej tajemnicy spędzam całe lata tworząc nową płytę, ale nie jestem w stanie robić tego aż raz do roku. Tak szczerze, to dla mnie naprawdę ekscytujące, że ludzie chcą słuchać mojej muzyki, chociaż im się nie narzucam. W naszym ciągle zmieniającym się świecie ludzie szybko zapominają, ale w stosunku do mnie są niezwykle cierpliwi."
Wyprodukowany przez samą siebie album, nie ma jeszcze tytułu. Może będzie wydany w 2002 roku, a może nie. Kate nie chce się poddać naciskom i nie określa daty.
"Trudno powiedzieć kiedy, bo to kwestia ilości czasu, który mi będzie potrzebny na dokończenie pracy, a to z kolei trudno przeliczyć na czas."
Jaki jest ten nowy album?
"Nie jestem pewna, bo niewiele go słucham. Przy poprzednich płytach ciągle słuchałam nagranego materiału, teraz jest inaczej, bo jest Bertie i nie mam czasu. Jednak jestem zadowolona. Już większość za mną, ale nie mogę rozmawiać o czymś, co nie jest skończone, to tak, jakbym mówiła o wydarzeniu, które nie miało jeszcze miejsca."
Kate popija herbatę, tata i syn wracają. Bush przejmuje Bertiego z jego kolan. A co, jeśli ten mały człowieczek zechce zająć się muzyką?
"Jest w nim coś szczególnego, nie wiem czym się będzie zajmował, ale na pewno wniesie do tego coś niezwykłego, ma w sobie taką iskrę. Jeśli rzeczywiście będzie chciał się zajmować muzyką, to go nie powstrzymam, bo jak? To nie byłoby słuszne. Muzyka jest najwspanialszą rzeczą, ale może sprawiać ból. A mi zależy tylko, żeby był szczęśliwy."
Czy muzyka ciebie uczyniła szczęśliwą?
"Tak, raczej tak."
Kilka dni później, na rozdaniu nagród magazynu Q, Kate Bush jest mniej szczęśliwa.
"Zostałam wygwizdana, jeszcze nigdy mnie nie wygwizdano", przyznaje strapiona. Nieświadoma etykiety ceremonii wręczania nagród, zignorowała paparazzich na zewnątrz. Więc ci ją wygwizdali, tłumacząc to właśnie etykietą ceremonii. Sceptycznie przyjęła ich wyjaśnienie
myśląc, że większość publiczności chciała się na niej odegrać i zebrała się masowo, by ją wyśmiać. Dała się poprowadzić za rękę do pustej sali nagród, gdzie piła wodę i uspakajała się.
Oczywiście straciła na czasie. "Kiedy powiedziano mi o nagrodzie, pomyślałam, że pomylili mnie z kimś
innym", chichocze. Niezwykle spontaniczne owacje na stojąco, które otrzymała i zapewnienia wierności ze strony Johna Lydona przyprawiły ją o zawrót głowy, a jej pierwsze słowa na scenie w tym stuleciu brzmiały
"O, przyszłam!". Całe szczęście, że nie wzięła ze sobą Bertiego. Podziekowała Delowi Palmerowi. Danniemu McIntoshowi nie.
Grzecznie wyjaśniła, że da się sfotografować, ale tylko z uroczą maskotką, jaką jest Lydon i jej stary kumpel Midge Ure. Elvis Costello dał jej swój numer telefonu w nadziei, że zadzwoni i popracują razem. Ale jeśli jest umówiony na ten weekend, to lepiej tego nie odkręcać.
W końcu, prawie niezauważona, pani Kubrick wymyka się późnym popołudniem,
zastanawiając się cicho, czy ktoś aby nie pomyślał, że się zachowała
niegrzecznie. Ma wielką nadzieję, że nie...
Kate Bush - "The Big Sleep" ("Wielki Sen")
Magazyn Q, grudzień 2001
Wywiad z Kate Bush przeprowadził John Aizlewood
Tłumaczenie: DIADA
|
|
|
|
Kate
Bush jest jednym z najbardziej nowatorskich, oryginalnych i wpływowych
muzyków ostatnich lat. Po wydaniu płyty The Red Shoes w 1993 roku,
wycofała się z życia publicznego. Teraz powraca z nowym albumem. Dlaczego
trwało to tak długo?
Kate: Myślę, że nagrywanie płyty jest procesem ciągle ewoluującym.
Porównuję to do procesu produkcji wina. W pewnym sensie poddaję muzykę
wieloletniej fermentacji, pozwalam jej dojrzeć. W tym konkretnym przypadku
mówimy raczej o procesie destylacji niż fermentowania… bardziej
przypomina to robienie whiskey. Właściwie jest to podwójna whiskey,
ponieważ "Aerial" to podwójny album.
Czy podczas tej 12 letniej przerwy były chwile, kiedy zaprzestałaś
tworzenia muzyki całkowicie?
Kate: Tak, nie komponowałam przez jakiś czas. Jest to dość
nietypowe. Zazwyczaj zaraz po ukończeniu jednej płyty od razu zaczynałam
pracę nad kolejną. Świadomie jednak podjęłam decyzję o tym, aby odpocząć
od muzyki.
"King of the Mountain" była jedną z pierwszych piosenek jakie
napisałam w tym okresie… było to 9 lub 10 lat temu. I nawet wokal, który
słychać w wersji ostatecznej jest właśnie z tamtego okresu. Później
nie nagrywałam przez kolejne 2, 3 lata.
Naprawdę?
Kate: Mmmm
Czyli piosenka King of the Mountain ma właściwie już 10 lat?
Kate: Tak, to już prawie 10 lat
Czy chciałaś nagrać coś zupełnie nowego, czy może rozpoczęłaś od
miejsca, w którym ostatnio skończyłaś?
Kate: Za każdym razem, kiedy nagrywam album, nie chcę aby była to
kontynuacja poprzedniej płyty. Najważniejsze dla mnie jest zrobienie czegoś
zupełnie nowego. Szkoda, że trwa to tak długo. Zawsze martwię się, że
pomysły mogą być już przestarzałe i nieaktualne.
Od czego zaczynasz komponowanie? Np. King of the Mountain, czy
zaczęłaś od słów, jakiegoś pomysłu, obrazu w twojej głowie, a może
od sekwencji akordów?
Kate: Była to raczej sekwencja akordów, którą miałam wcześniej
przygotowaną. Nagrałam trochę mimochodem wokal, który zachowałam w
ostatecznej wersji nagrania.
Czyli to jest właściwie wokal z nagrania demo?
Kate: Tak. Próbowałam kilka razy go przetworzyć, ale nigdy nie osiągałam
tego pierwotnego, zadowalającego efektu.
Ciekawy jest tu sposób w jaki wypowiadasz słowa, jakbyś mamrotała…
W przeszłości twoja dykcja była nienaganna. Tutaj brzmi to trochę tak,
jakbyś próbowała maskować znaczenie słów… jakbyś je zmyślała na
poczekaniu. Wielu artystów przyznaje, że podczas pisania piosenek tworzą
okazjonalny tekst, do którego wracają na samym końcu. Ty tak nie robisz,
ale…
Kate: Nie. Właściwie to miała być próba naśladowania stylu śpiewania
Elvisa. (śmiech)
Czyli to ma być, to jego charakterystyczne cedzenie słów?
Kate: Tak, tak… Kilka tygodni temu słyszałam fantastyczną
recenzję tej piosenki w programie Front Row. Toczyła się dyskusja i jakiś
facet zszokowany powiedział: "Tu są tylko dwa akordy!", nieco później
dodał "To jest piosenka o Elvisie!". Był zaskoczony faktem, że
napisałam piosenkę o Elvisie, ale to jest właśnie wspaniałe. Uwielbiam
zaskakiwać, robić coś, czego nikt się nie spodziewa.
Jest w tej piosence poczucie izolacji, oddalenia. Elvis jest tutaj
kluczową postacią… ale jest też odniesienie do filmu "Obywatel
Kane". Randolph Harris… zatem znowu mówimy o sławie, o tym, że
ludzie czepiają się, chcą cię dopaść. Czy jest to piosenka
autobiograficzna?
Kate: Cóż, pisałam głównie o Elvisie. Ten rodzaj sławy jest nie
do zniesienia, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Myślę, że ludzie nie
są stworzeni do udźwignięcia takiego ciężaru i takiej presji.
Ale Ty to miałaś, stałaś się nagle popularna…
Kate: Nie, nie…
…oczywiście nie w takim stopniu jak on, ale stałaś się sławna z
dnia na dzień. Musisz się jakoś identyfikować z sytuacją Elvisa, kiedy
ludzie próbują Cię zranić, kiedy pragną Cię mieć na własność…
Kate: Przypuszczam, że tak, jest jakiś element wspólny. Ale proces
tworzenia muzyki jest wystarczająco trudny i wyczerpujący bez brania na
siebie odpowiedzialności za problemy innych ludzi…
Bardzo mocno cenisz sobie prywatność. W przeszłości dałaś kilka
koncertów, z czasem zaczęłaś udzielać coraz mniej wywiadów. Jednak
twoje piosenki, zwłaszcza na kilku pierwszych płytach, sprawiały wrażenie
bardzo osobistych. Wydawały się niezwykle szczere, autobiograficzne i
ludzie przez pryzmat tych piosenek stworzyli sobie pewien obraz twojej
osoby. Czy ten album to powrót do tamtych czasów? To płyta pełna żywiołów
- morze, niebo, wiatr, deszcz…
Kate: Tak… Cóż, bardzo cenię sobie swoją prywatność, ale nie
mam na tym punkcie obsesji. Po prostu staram się prowadzić w miarę możliwości
normalne życie. Nie chcę żyć w oślepiającym blasku reflektorów. Dawno
temu, kiedy kończyłam nagrywanie mojej drugiej płyty, zdałam sobie sprawę,
że to wszystko idzie w złym kierunku. Ciągłe wywiady, prasa,
telewizja… oto, czym stało się moje życie. Sława nigdy nie była dla
mnie priorytetem, to co było naprawdę istotne, to nagrywanie płyt.
Postanowiłam zatem to wszystko zmienić, większą część czasu poświęciłam
komponowaniu, a dla promocji pozostawiłam wymagane minimum. Dla mnie jest
to najlepsze rozwiązanie. Moja twórczość rodzi się w ciszy i wymaga dużo
czasu – to logiczne, chociaż niektórym wydaje się bardzo dziwne.
Co wydaje się być jeszcze dziwniejsze to, że świat muzyczny bardzo się
zmienił od momentu wydania twojej ostatniej płyty. The Red Shoes
kupiłem na winylu, nie było wtedy czegoś takiego jak mp3, Internet nie był
aż tak eksploatowany. Teraz muzyka jest ściągana z Internetu, muzyka jest
pożyczana z eteru i wysyłana ponownie w przestrzeń wirtualną. Czy
odczuwasz to, że świat do którego teraz wkroczyłaś jest zupełnie inny?
Kate: (śmiech) No wiesz, ja jednak wciąż byłam częścią
tego świata…
Ale mam na myśli świat muzyczny…
Kate: No tak, ale myślę, że cały świat zmienił się w ostatnich
latach, zwłaszcza w ostatnich pięciu latach. Pamiętam jak byłam małą
dziewczynką, kiedy widziałeś ludzi idących ulicą, śmiejących się i
gadających do siebie - myślałeś, że to wariaci. Teraz to jedynie
oznacza, że oni rozmawiają przez telefony komórkowe. Byłoby przykro,
gdybyśmy gdzieś pomiędzy tymi technologicznymi zabawkami zatracili nasze
poczucie człowieczeństwa.
Muzyka bardzo cierpi na tym, że jest tworzona przy użyciu komputerów,
zostaje jej zabrany ludzki element, a przecież o to chodzi w sztuce. Ma ona
wyrażać uczucia, emocje. Myślę, że maszyny i technologia powinny być
wykorzystywane przez ludzi, a nie na odwrót.
Czy martwi Cię sposób, w jaki muzyka jest teraz coraz częściej
dostarczana "przez łącze"?
Kate: Tu nie chodzi o to, że jest dostarczana "przez łącze".
Smutne jest natomiast to, że traci na tym i pogarsza się jakość dźwięku…
Świadomie zrezygnowałam podczas nagrywania tej płyty z pomocy komputerów.
Wielu moich przyjaciół pisze muzykę na komputerach, na których mają
zaprogramowaną jakąś stałą strukturę piosenki. Dla mnie to nie jest
sztuka. Muzyka powinna ewoluować, rozwijać się i zmieniać, a nie
powtarzać cały czas te same momenty. To jest właśnie najbardziej
interesujące, ona rozwija się wraz z upływem czasu. Muzyka czasami
potrafi cię wprowadzić w trans, a czasami w stan modlitwy. Wzbudza emocje
i staje się przeżyciem bardzo indywidualnym, jednostkowym...
Zatem zaczynasz od jakiejś sekwencji akordów jak w przypadku King of
the Mountain. Masz już pomysł i tematyczny zarys piosenki. Fakt, że
posiadasz w swoim domu studio nagraniowe sprawia, że masz możliwość
zapisywania i nagrywania wszystkiego bardzo szybko.
Kate: Najdziwniejsze jest to, że zazwyczaj piszę piosenki bardzo
szybko. Dopiero praca w studiu nad aranżacjami zabiera mi dużo czasu. To
potrafi być naprawdę frustrujące.
Jesteś perfekcjonistką?
Kate: Jestem bardzo upartą i pewną siebie osobą. Strasznie się ze
mną pracuje. Potrafię być grymaśna i wybredna. Na szczęście oznacza to
również, że wiem, czego chcę, a to jest najważniejsze.
Czy to znaczy, że masz już wcześniej ułożoną w głowie całą
strukturę i brzmienie piosenki?
Kate: Raczej wiem, w jakim kierunku ma to wszystko podążać. To
jest bardzo ważne. Jeżeli nie wiesz, co chcesz osiągnąć, to jesteś w
poważnych opałach.
Czy fakt, że masz studio nagraniowe w domu pomaga?
Kate: Tak, to dla mnie niezwykle istotne, gdyż teraz, kiedy mam
dziecko, gdybym nie mogła pracować w domu, nie mogłabym pracować wcale.
Pomaga mi to również osiągnąć spokój i koncentrację.
Wiele lat temu powiedziałaś, że nie wyobrażasz sobie, aby równocześnie
poświęcać się karierze muzycznej i wychowaniu dziecka. Czy ciężko było
znaleźć czas na robienie obu tych rzeczy?
Kate: Trudno było pracować nad nowym albumem jednocześnie wychowując
dziecko. Nie chciałam, aby cokolwiek przeszkadzało mi w tym zadaniu.
Postanowiłam poświęcić synkowi tyle czasu, ile mogłam. Uwielbiam spędzać
z nim czas. Jest teraz małym słodkim chłopcem i wiem, ze niedługo
przestanie być taki mały, więc uznałam, że moja praca może poczekać,
a jego rozwój jest dla mnie najważniejszy.
Dla mnie muzyka zawarta na tym albumie jest bardziej oszczędna, surowsza
od tej, którą słyszeliśmy na twoich dwóch poprzednich płytach. The
Red Shoes i The Sensual World to albumy niezwykle bogate
brzmieniowo. Czy twoim zamiarem było nagranie czegoś, co będzie nieco
prostsze, skromniejsze?
Kate: Tak, absolutnie. Zawsze staram się być odkrywcą. Jedną z
moich wad jest to, że mam tendencję do przedobrzania. Myślę, że przerwa
w tworzeniu muzyki dobrze mi zrobiła; mogłam usiąść i spokojnie pomyśleć
o tym, co wcześniej zrobiłam źle. Bardzo często powtarzamy cały czas te
same błędy. Chciałam nagrać płytę, która będzie miała nieco więcej
przestrzeni. Zależało mi na tym, aby przyjąć rolę narratora, a nie
bohatera. Z tym właśnie wiązał się element nie posiadania w piosenkach
zbyt wielu chórków. Chciałam, aby zawarte na tej płycie historie
opowiedział jeden głos.
Czy od początku wiedziałaś, że Aerial będzie się składał z
dwóch oddzielnych płyt?
Kate: Nie. Na początku pomyślałam, że będzie to zbiór
indywidualnych piosenek, a każda z nich będzie o innej osobie. I właściwie
w trakcie nagrywania płyty powoli zaczął ewoluować pomysł albumu
koncepcyjnego.
Podczas słuchania tej płyty powoli zaczynają wyłaniać się z
poszczególnych piosenek ich główni bohaterowie, jak np. pani
Bartolozzi. Zakładam, że jest to nazwisko kobiety, którą opisujesz.
Obsesyjnie sprząta dom, wkłada ubrania do pralki, obserwuje jak wirują,
nagle dostrzega splecione ze sobą ubrania mężczyzny i kobiety…
Ta piosenka opisuje ciebie, czy kogoś innego?
Kate: Nigdy nie napisałabym tej piosenki, gdybym nie robiła dużo
prania. (śmiech)
Miałam w głowie ten obraz kobiety robiącej pranie, wody z wirującymi
ubraniami, która staje się morzem…
Poza tym myślę, że jest coś niezwykle interesującego w ubraniach. Tworzą
jakąś osobowość, bez osoby (śmiech), tzn. posiadają jakąś cząstkę
nas, mają nasz zapach…
W kilku piosenkach jeden obraz przywołuje kolejny. Zatem, kiedy kobieta
obserwuje pralkę i wirujące w niej ubrania, nagle wyobraża sobie morze.
Podobna sytuacja ma miejsce w utworze A Coral Room. Jesteś na łodzi,
spoglądasz w wodę i dostrzegasz zatopione miasto. Nagle dotykając dłonią
wody przywołujesz w myślach obraz małego brązowego kubka, który należał
do twojej matki… Twoja matka miała taki kubek, prawda?
Kate: (śmiech)
Czy naciągam troszeczkę interpretację?
Kate: Nie, nie. Brzmi to fantastycznie. Rzeczywiście moja mama miała
taki kubek… Ta piosenka jest tak naprawdę o przemijaniu. Podobał mi się
pomysł przejścia z bogatego i monumentalnego świata morza do małej
przestrzeni, w której jest mowa o małym brązowym kubku.
W przeszłości często wspominałaś w swoich piosenkach o rodzicach. Twój
ojciec pojawił się nawet w kilku utworach. The Red Shoes dedykowałaś
swoje matce. Dodatkowo, często mówiło się o dziecięcym charakterze
twojego głosu. Aerial, to płyta nagrana raczej przez matkę, niż
przez dziecko?
Kate: Tak, myślę że tak…
Czy macierzyństwo zmieniło Cię jako artystkę?
Kate: Tak, ale myślę również, że z chwilą, kiedy tracisz matkę,
natychmiast przestajesz być dzieckiem. Wiele rzeczy miało wpływ na to,
jak bardzo zmieniłam się w ostatnich latach.
Na The Red Shoes można znaleźć niezwykle smutne piosenki, z
kolei The Sensual Word było pochwałą miłości i sexu, chociaż i
tam, niektóre utwory były bardzo mroczne, niemalże klaustrofobiczne. Na
tej płycie, jak sugeruje sam tytuł, jest więcej wolności i przestrzeni.
Ma się wrażenie, że podczas nagrywania tej płyty byłaś wolna od
presji, ponieważ nie pokazywałaś się publicznie i w efekcie zniknęłaś
z pola widzenia.
Kate: Tak. Myślę, że pod wieloma względami odzyskałam na nowo życie.
Dla mnie jako artysty jest to niezwykle istotne. Osobiście zawsze myślę o
sobie jako o kimś, kto pisze, a dopiero później śpiewa i produkuje.
Pisarz w sensie literackim?
Kate: Tak. Od pisania tak naprawdę wszystko się zaczęło. Pisanie
i wymyślanie historii – to jest to, co mnie najbardziej kręci.
Rzeczywiście w twojej twórczości można znaleźć mnóstwo aluzji do
literatury. Poczynając od Wichrowych Wzgórz E. Bronte po Ulissesa
J. Joyce’a, z którego zaczerpnęłaś pomysł napisania monologu Molly
Bloom. Aerial, to tytuł tomiku poezji Sylvi Plath. Czy w jakikolwiek
sposób próbowałaś do niego nawiązać, czy to jedynie zbieg okoliczności?
Kate: To zupełny przypadek, ale takich smaczków jest więcej. Na
przykład nie byłam świadoma tego, że Mrs. Bartolozzi to nazwisko
kobiety, dla której pisał swe dzieła Joseph Haydn. [przyp. JS Kate ma
tu na myśli Therese Jansen Bartolozzi, utalentowaną angielską pianistkę
i tancerkę. W 1794 Haydn napisał dla niej trzy Sonaty fortepianowe]
Skąd wzięłaś to nazwisko?
Kate: Uznałam, że to interesujące nazwisko. (śmiech) Próbowałam
kilku innych, ale pani Brown nie brzmi już tak dobrze.
20 lat temu, kiedy ukazał się album Hounds of Love uznana zostałaś
za pionierkę. Używałaś komputerów, po raz pierwszy samplowałaś i
modulowałaś dźwięki. Uderzające jest zatem to, jak bardzo Aerial
przepełniony jest akustycznymi instrumentami, które są bardziej wrażliwe
na ludzki dotyk.
Kate: Osobiście lubię połączenie obu tych aspektów. Z jednaj
strony zimne maszyny, a z drugiej coś niezwykle ciepłego…
Czy Aerial to odległe echa Hounds of Love? Wiele osób Sky
of Honey będzie porównywać do drugiej części Hounds of Love.
Na obu płytach odbywasz pewnego rodzaju podróż…
Kate: Bardzo przyjemnie wspominam czas spędzony na nagrywaniu Hounds
of Love. Myślę, że tak naprawdę próbowałam teraz stworzyć większą
wersję tego albumu, nie psy, ale "dogi miłości". (śmiech)
Powróciłaś. Może nie miałaś poczucia, że kiedykolwiek przestałaś
tworzyć muzykę, ale czy miałaś dylemat, jeśli chodzi o promocję tego
albumu? Dzisiejszy rynek muzyczny skupia się tak naprawdę na komercyjnym
aspekcie muzyki i gwiazd.
Kate: Świat ogarnięty jest idiotyczną fascynacją gwiazdami. Nie
rozumiem, jak można się pasjonować czymś, co jest tak płytkie.
A czy Ty czujesz się gwiazdą?
Kate: Nie
Czy masz świadomość tego, jak bardzo twoja muzyka ma wpływ na kolejne
generacje muzyków? Mamy teraz znacznie więcej wokalistek/kompozytorek.
Wiele z nich to właśnie Ciebie wskazuje, jako źródło inspiracji…
Kate: Jest mi z tego powodu bardzo miło.
To ciekawe, jak bardzo twoja obecna sytuacja przypomina tę sprzed lat,
kiedy debiutowałaś w 1978 roku. Punk rock powoli się ulatniał, ale
gitarowe brzmienia wciąż dominowały. I nagle pojawiasz się ty. Młoda
dziewczyna, tańcząca piruety w Top of the Pops, śpiewająca o
romantycznej bohaterce w kostiumie gimnastycznym…
Kate: To w końcu bohaterka była w kostiumie, czy ja? (śmiech)
Właściwie to nie miałam na sobie kostiumu gimnastycznego...
Nie!? Niektórzy już zawsze będą sobie Ciebie wyobrażać w tym
charakterystycznym kostiumie tanecznym. A może to było w wideoklipie?
Kate: Tak, ale jeśli dobrze pamiętam, to miałam na sobie wtedy długą
białą suknię.
Ach tak! I dzięki temu stałaś się później "białą wiedźmą"...
Kate: No proszę, znowu się zaczyna (śmiech)
Ale teraz, kiedy powracasz znowu, mamy dominację gitarowych zespołów,
które czerpią garściami z punk rocka lat 70. Czy obserwujesz trendy
muzyczne? Czy słuchasz tego, co jest teraz popularne?
Kate: Kiedy pracuję nad płytą staram się nie słuchać innej
muzyki. Nie chcę, aby miała ona na mnie jakikolwiek wpływ. Od zawsze byłam
blisko związana z tradycyjną muzyką…
Zwłaszcza z angielską muzyką folkową?
Kate: Tak
Ten element zawsze powraca w twojej muzyce. Ma ona wręcz sielski,
bukoliczny charakter… jest jakby pochwałą utraconej Anglii...
Kate: Zawsze starałam się śpiewać z angielskim akcentem. Teraz to
może nie jest już takie częste, ale kiedy wkraczałam na rynek muzyczny,
byłam zaskoczona, jak wielu brytyjskich artystów próbowało śpiewać z
amerykańskim akcentem. Nie mogłam tego pojąć.
Ale jak muzyka miała największy wpływ na brzmienie twoich pierwszych płyt?
Np. utwór The Man with the Child in His Eyes napisałaś w wieku 13
lat... To niesamowite, że tak młoda osoba mogła napisać taką piosenkę!
Kate: Najtrudniejsze były do zagrania partie fortepianowe, ćwiczyłam
jak opętana, żeby osiągnąć zamierzony efekt. Tak naprawdę nigdy nie byłam
zbyt dobrą pianistką.
Czy słuchasz swoich wcześniejszych płyt?
Kate: Nie
Żadnej!? Kiedy ostatni raz słyszałaś The Kick Inside?
Kate: Nie pamiętam
Czy byłabyś w stanie zagrać te piosenki teraz?
Kate: Nie, właściwie nagrałam je i zostawiłam za sobą. Często
nie pamiętam nawet, w jakiej tonacji są te piosenki utrzymane.
Pracowałaś nad Aerial 6 lat. Teraz, kiedy płyta trafia na półki,
dominuje w Tobie uczucie ulgi, czy może niechęci?
Kate: Poczułam ulgę, kiedy już to skończyłam. Przez długi czas
często zdarzało mi się myśleć, że nie będę miała wystarczającej
energii, by skończyć ten album. To była naprawdę wyczerpująca praca, a
ja zawsze jestem trochę przesadnie ambitna…
Kiedy wiedziałaś, że płyta jest ukończona? Czy ktoś inny musiał Ci
powiedzieć STOP! ?
Kate: Nie, to było wtedy, kiedy wiedziałam, że dłużej nie mogę
nad nią pracować, bo mnie zabije. Miałam dosyć, miałam już dosyć słuchania
tych piosenek!
Kate Bush Special - "Front Row"
Emisja radiowa: 4 listopada 2005, BBC4, Wielka Brytania
Wywiad z Kate Bush przeprowadził John Wilson w studio Abbey Road
Tłumaczenie:
Justyna
Słubik
|
|